Recenzja filmu

Simpsonowie: Wersja kinowa (2007)
David Silverman
Miriam Aleksandrowicz
Dan Castellaneta
Julie Kavner

Simpsonowie wiecznie żywi

Najsłynniejsza amerykańska rodzina trafia w końcu pod polskie strzechy. No, może nie zupełnie pod strzechy (na to musimy chyba jeszcze poczekać), ale do kin i multipleksów, co również cieszy. W
Najsłynniejsza amerykańska rodzina trafia w końcu pod polskie strzechy. No, może nie zupełnie pod strzechy (na to musimy chyba jeszcze poczekać), ale do kin i multipleksów, co również cieszy. W końcu miliony Polaków mają okazję przekonać się, czym od 20 lat bawi Amerykanów Matt Groening. Tak, tak - wiosną tego roku Homer, Marge, Bart, Lisa i Maggie Simpsonowie świętowali porcelanową rocznicę. Co prawda w 1987 roku wyglądali nieco inaczej, ale już wtedy rozśmieszali widzów na całego. Kształt, w jakim zobaczyć możemy ich na ekranach kin, otrzymali dwa lata później, kiedy oficjalnie wystartował serial "Simpsonowie". Ktoś mógłby pomyśleć, że po 400 odcinkach, "typowa" amerykańska rodzina nie ma już nic do zaoferowania. Ten ktoś byłby jednak w błędzie. "Simpsonowie: Wersja kinowa" to film świeży, zabawny i posiadający wszystkie cechy, za które miliony widzów pokochały serial animowany. Psotny Bart, głupi jak but Homer, idealistka Liza, ostoja spokoju Marge i rozkoszny bobas Maggie jak za dawnych lat naśmiewają się z miałkiej, drobnomieszczańskiej mentalności. Bezpardonowo rozprawiają się z tym, co aktualnie modne, powszechne, konformistyczne. Ba, potrafią śmiać się nawet sami z siebie! Żaden temat nie jest im obcy, a wszystko z charakterystycznym wdziękiem i poczuciem humoru, którego po prostu nie da się skopiować. Twórcom filmu: Mattowi Groeningowi, Jamesowi Brooksowi i Davidowi Silvermanowi należą się wielkie brawa. Udała im się rzecz niesłychana - przenieśli do kina ducha programu! Nie znaczy to wcale, że film będzie niezrozumiały dla osób nieobeznanych z "Simpsonami". Wręcz przeciwnie. Film stanowi odrębną całość. Znakomity początek sprawia, że już po kilku minutach wszyscy widzowie poczują się, jakby znali Simpsonów całe swoje życie. Dzięki temu "Wersja kinowa" bawić będzie zarówno stałych bywalców Springfield, jak i zupełnie nowych przybyszów. Po tych wszystkich głosach zachwytu pora jednak przyjrzeć się wadom filmu, których niestety jest kilka. Po pierwsze, "Simpsonowie: Wersja kinowa" mimo całej frajdy, jaką dają widzom, dalekie są od poziomu komediowego reprezentowanego chociażby przez "Shreka". Powiem więcej, nie jest to nawet najlepszy odcinek "Simpsonów". Zabrakło wyrazistych scen, które mogłyby pozostać w widzu na dłużej. Skeczowa konstrukcja filmu z jednej strony jest błogosławieństwem, bo umożliwia napakowanie "Simpsonów" dowcipami po same brzegi, z drugiej strony szkodzi jednak obrazowi jako całości. Film rozpada się bowiem na poszczególne sekwencje, z których nie wszystkie są równie zabawne. Prawdopodobnie to też sprawiło, że film jest bardzo krótki. Podczas seansu miałem nieodparte wrażenie, że było to jednak wszystko, na co stać twórców. Gdyby dodano jeszcze kilka minut, film stałby się zwyczajnie nudny. Cóż, te wady sprawiają, że nie mogę uznać "Simpsonów: Wersja kinowa" za najlepszy film w swojej klasie. Nie zmienia to jednak faktu, że Groening i spółka przygotowali dla widzów przednią rozrywkę i nie lada gratkę, która, mam nadzieję, przełoży się w Polsce na zwiększenie popularności serialu. Może kiedyś będzie nam dane w normalnej telewizji obejrzeć to, co jest już dziś historią światowej telewizji.
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?